Kilka tygodni temu zaczęło zależeć mi na pewnym chłopaku, na początku nie brałam tego na serio, myślałam, że przez kilka dni będę o nim myśleć a potem wszystko rozejdzie się po kościach. Tak się jednak nie stało i bardzo często o nim myślę, jakby mi się wdarł do moich myśli i nie chciał stamtąd wyjść… Dla mnie ta sprawa jest o tyle trudna, że po pierwsze mam świadomość tego, że on może mieć każdą i na pewno nie jedną miał, a po drugie po tym jak popełniłam swój życiowy błąd, liczyłam na to, że to, co najgłupsze i najgorsze mam już za sobą, trzeba jednak być mną, aby ten sam błąd popełnić dwa razy. Obecna sytuacja od mojego poprzedniego zakochania różni się tylko tym, że teraz mam kontakt z tym chłopakiem (chociaż tylko internetowy) a z ówczesnym ukochanym nie miałam. Ja jednak nie należę do osób, które pierwsze kogoś zaczepią, by pogadać czy popisać, więc to, że mamy jakiś tam kontakt nie bardzo ma znaczenie. Teraz jednak uważam, że w takich sytuacjach brak kontaktu to błogosławieństwo, bo łatwiej jest wytrzymać. Za pierwszym razem uciekałam się tylko do modlitwy i kiepskich prób nawiązania kontaktu, co nigdy zresztą nie przyniosło żadnego efektu.
Teraz natomiast postawiłam na magię. Najpierw zrobiłam odpowiednie skrypty runiczne, koniec końców jednak postanowiłam spróbować niegroźnego rytuału miłosnego, który odbył się przedwczoraj. Pani, której go zleciłam napisała mi wczoraj bym o 20:00 zapaliła dwie czerwone świece, co też zrobiłam. Bojąc się spać przy zapalonych świecach, by nie wywołać pożaru postanowiłam poczekać aż świece wypalą się do końca, bo jak już wiecie z moich poprzednich wpisów świece rytualne zawsze muszą wypalić się do końca. Moje paliły się przez ponad 7 godzin, pierwsza zgasła niespodziewanie o w pół do czwartej nad ranem a druga dwadzieścia minut później.
Noc nie jest dla mnie najlepszą porą na myślenie, zwłaszcza po dniu wypełnionym pracą w związku ze stażem i innymi zajęciami, więc postawiłam na oglądanie filmów, aby nie poddać się i nie zgasić świec, by móc iść spać, postanowiłam obejrzeć półgodzinny program Martyny Wojciechowskiej o tym jak zdobyła Koronę Ziemi i przesłunęła swój własny horyzont. Potem obejrzałam kolejny dokument tym razem o Coco Chanel, a konkretnie jej słynnych perfumach nr 5.
Dokument ten nosi tytuł “Wojna o zapach” i o ile nie stawia on samej Coco Chanel w zbyt pozytywnym świetle, bo określa ją jako np. antysemitkę, to o perfumach mówi tak pięknie, że sama nabrałam ochoty, by je sobie kupić, choć sam tester tych perfum, to koszt około 150 zł. Po obejrzeniu tego dokumentu o Chanel obejrzełam jeszcze jeden odcinek serialu, który ostatnio znalazłam w internecie, a który podobno odniósł wielki sukces w Wielkiej Brytanii, teraz jednak nie chcę o tym serialu tutaj pisać, ponieważ mam już pewien pomysł odnośnie seriali, które oglądam. Musiałam jednak o nim tutaj wspomnieć, ponieważ gdy tylko skończyłam oglądać odcinek, świece zgasły i mogłam położyć się do łóżka. Chyba jeszcze nigdy nie udało mi się tak szybko zasnąć jak wczoraj, ledwie przyłożyłam głowę do poduszki, skrzyżowałam ręce na ramionach, wyobraziłam sobie, że się do Niego przytulam a już spałam jak kamień.