Lifestyle

Wycieczka do Pretoro czyli moja pierwsza, ale na pewno nie ostatnia, podróż do Włoch

Kiedy zakładałam ten blog myślałam, że będę tutaj pisać tylko o magii i ezoteryce, jednak wychodzę z założenia, że każdy szanujący się bloger powinien w swoim pisarstwie liczyć się ze zdaniem tych, którzy chociaż od czasu do czasu go czytają. Patryk – chłopak, który pomógł mi stworzyć ten blog i zmotywował mnie do dalszych magicznych działań, zasugerował, abym stworzyła tutaj lifestyle’owy wpis o moim tygodniowym pobycie we Włoszech. Pomyślałam, że mimo iż nie będzie to stricte “magiczny” wpis warto to zrobić. 

Tak więc nasza podróż do włoskiego miasta Pretoro w rejonie Abruzzi, przez Włochów nazywanego także miastem na skale rozpoczęła się 14 września o 10 rano. Przez całą podróż, która trwała 23 godziny towarzyszyły mi karty Rider Waite’a, wahadełko czakralne, które zawsze noszę w portfelu oraz karty runiczne, szczególnie ta z runą Raido, czyli runą podróży. Tę konkretną kartę potraktowałam jako swoisty talizman i chyba dobrze się stało, ponieważ skutki wielogodzinnej podróży w postaci bólu mięśni przykręgosłupowych zaczęłam odczuwać dopiero w 22 godzinie drogi czyli w zasadzie już prawie u celu.

15 września rano dotarliśmy do celu podróży, którym był czterogwiazdkowy hotel El Señor. W hotelu zostaliśmy przywitani przez Antonio – jednego z właścicieli, który od razu wyczuł, że znam język i zaczął ze mną grzecznościową rozmowę. Potem wszyscy zostaliśmy przydzieleni do swoich pokojów. Mi i mojej mamie trafił się pokój z łożem małżeńskim, bardzo małą łazienką, ale za to takim widokiem z okna.

Po wejściu do pokoju od razu włączyłam telewizor, aby nacieszyć się włoskim mówionym a nie tylko śpiewanym, który znam z piosenek. Oczywiście włoska telewizja od razu przywitała mnie informacją, że o 16 na Canale 5 będzie wywiad z Al Bano i jego córką Cristel, który jak się domyślacie pomimo zmęczenia obejrzałam. Po krótkim odpoczynku w pokojach wszyscy zostali zaproszeni na śniadanie, które, co we Włoszech jest całkowicie normalne, zostało podane na słodko

Ja nigdy nie jem śniadania, ale nikt z nas nie wiedział jeszcze wtedy jak wygląda włoska obiado-kolacja, więc zjadłam żeby mi w brzuchu nie burczało. Bardzo posmakował mi włoski chleb, który tak naprawdę chlebem nie jest, choć gdybym wiedziała, że obiado-kolacja będzie składała się z przystawki, dwóch dań i deseru, to śniadania na pewno bym nie jadła.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem pojechaliśmy do Chieti, ponieważ odbywała się tam Biała noc. Bardzo mi się ta impreza podobała, bo nie była podobno do polskich białych nocy. Tam podczas takich imprez nie widać pijaczków a ludzie są radośni, otwarci i tańczą na ulicach. Podczas tej imprezy na jednym ze straganów ze sztuką indyjską i afrykańską zobaczyłam piękne małe afrykańskie bębny, które z czasem mogłyby mi się przydać podczas robienia rytuałów, bardzo chciałam je sobie kupić, ale po pierwsze były bardzo drogie a po drugie nie miałabym ich jak przewieźć wracając, zadowoliłam się wieć kadzidełkiem.

Kolejny dzień jak wszystkie inne składał się z pobytu na prywatnej plaży i obiadu przygotowanego przez głównego sponsora – Nicolę i jego żonę – Silvanę – specjalnie dla nas. Dla mnie jednak był to dzień, w którym po raz pierwszy w życiu kąpałam się w morzu, ale co ważniejsze dzień, w którym po tym jak opublikowałam zdjęcia z plaży na swoim prywatnym profilu na Facebooku, pozbyłam się wielu, choć jeszcze nie wszystkich, kompleksów odnośnie swojego wyglądu.

Byliśmy także w miejscowości Guardiagrele, która jest naprawdę bardzo malownicza mimo to wróciłam stamtąd trochę rozczarowana, bo nie mogłam pozwolić sobie na zakup takiego medalika. 

Ten medalik nazywa się Presentuosa i wiąże się z nim historia, która mówi o tym, że gdy dawniej mężczyźni z Guardiagrele trudnili się pasterstwem i wychodzili z domu by przez kilka miesięcy wypasać w górach owce i zarobić pieniądze, to gdy dali swojej dziewczynie takie słoneczko z dwoma serduszkami to oznaczało, że gdy ten mężczyzna wróci, to się pobiorą. Są jeszcze słoneczka z jednym serduszkiem, gdy dziewczyna ma taki właśnie medalik znaczy to, że jest wolna. Cena takiego medalika waha się od 70 – 220 euro. Ja już postanowiłam, że jak kiedyś będę mieć chłopaka, to zamiast pierścionka zaręczynowego zarządam własnie tego medalika z Guardiagrele, a póki co mam inny pomysł na przywieszkę do łańcuszka, ale to na razie tylko plany.

Trzeciego dnia mojego pobytu we Włoszech dostałam wiadomość od Al Bano, że jest teraz w Baku w Azerbejdżanie i ta wiadomość zainspirowała mnie do tego by zrobić z muszelek i kamyków, które moja mama zbierała w morzu, gdy ja się opalałam, napis – Al Bano. Tak się niestety albo stety złożyło że gdy wysłałam to zdjęcie Al Bano to zostało czymś w rodzaju pocieszenia, ponieważ w momencie gdy był w Azerbejdżanie jego posiadłość, a konkretnie firma została okradziona. 🙁

Poza tym, że każdego dnia byliśmy na jakiejś plaży, to byliśmy jeszcze w Lanciano, gdzie miał miejsce cud eucharystyczny, ale samo patrzenie na te relikwiejakoś do mnie nie przemówiło. Dla tego skupię się na tym, żeby Wam opowiedzieć, że pokochałam plażę w Pescarze, gdzie zaznajomiłam się z pewną Panią sprzedawczynią z baru, której obiecałam odwiedziny, gdy następnym razem będę we Włoszech.

Jak na tarocistkę przystało karty na plaży również mi towarzyszyły o czym mogliście się przekonać jeszcze podczas moich wakacji poprzez obserwowanie mnie na Instagramie. W piątek byliśmy zaproszeni na fiestę w San Lorenzo i było bardzo fajnie, choć przez to, że nie mogłam tam zostać humor mi nie dopisywał, ale na pocieszenie udało mi się w lokalnym markecie kupić 2 wina Al Bano. 

Ostatni dzień pobytu był dla mnie naprawdę bardzo trudny, bo cały wyjazd upływał mi pod hasłem “Za żadne skarby świata nie chcę wracać do kraju”. Wyjazd z Pretoro został naznaczony półtoragodzinnym płaczem, więc zamiast pokazywać Wam moją smutną minę i zaczerwienione oczy na zakończenie tego wpisu pokażę figurkę aniołka, którą kupiłam wracając do kraju na stacji paliw w Austrii. To był naprawdę wspaniały czas w moim życiu.

Tarot Marsylski

Wróżę od 2018 roku. Moją misją jest wspieranie i pomaganie wszystkim tym, którzy potrzebują duchowego wsparcia, a moja dewiza brzmi: Zaufaj mi, jestem tarocistką i wiem co robię.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *